Jesteśmy gotowi na przyszłość | István Gergely i Stephen Gibson, Mid Ocean Brands

admin_cyber
02 lut 2024

O nowej inwestycji w supernowoczesne centrum logistyczno-magazynowe, polskim akcencie holenderskiego dostawcy i przyszłości firmy oraz całego rynku artykułów promocyjnych opowiadają István Gergely, Regional Director CEE&PL i Stephen Gibson, Managing Director w Mid Ocean Brands.

Ostanie lata obfitowały w znaczące dla firmy zmiany. Jakie były kluczowe momenty rozwoju?
István Gergely: Faktycznie, ostatnie lata to czas zdecydowanych zmian dla MOB. Zeszły rok był znaczący dla samej firmy i jej struktury, przede wszystkim zmieniła się forma organizacyjna przedsiębiorstwa. W tym momencie większość udziałów MOB należy do dzisiejszego kierownictwa firmy, które stanowi Stephen Gibson, Managing Director i Rutger de Planque, CEO. Zmiana sposobu zarządzania była jedną z kluczowych dla rozwoju tej firmy, a jednym z jej efektów, jest fakt, że staliśmy się dostawcą o chyba najszerszym obecnie portfolio produktowym. Teraz możemy skupić się na trzech głównych filarach działalności – powtarzając za naszym CEO – „najlepszej cenie, najlepszej dostępności produktu i ofercie usług znakowania”. Zawsze staramy się dbać o konkurencyjną cenę, lecz co istotne – w naszym mniemaniu najlepsza cena nie zawsze równa się najtańszemu produktowi na rynku. Cena musi być konkurencyjna, lecz rzecz w tym, by szła za nią odpowiednia jakość i obsługa. Jakość to zresztą wartość, w którą inwestujemy stale. Nie tylko w jakość samych produktów, ale też w szerszej pespektywie. Dużą uwagę przywiązujemy do zgodności ze standardami społecznymi – współpracujemy stale z BSCI – Business Social Compliance Initiative, organizacją, która weryfikuje społeczną odpowiedzialność biznesu i aspekty zrównoważonego rozwoju firm.

Produkty z oferty MOB: odbijająca się piłka i przekręcany długopis ze spinnerem.

Na początku roku otwarliście centrum logistyczno-magazynowe w Rudzie Śląskiej. Proszę przybliżyć tę inwestycję.
I. G.: Pierwsze centrum logistyczno-magazynowe w Polsce uruchomiliśmy we wrześniu 2007 roku w Chorzowie, zakładając dziesięcioletni plan działań. Był to dla nas wielki krok naprzód i jednocześnie skok na głęboką wodę. Zaczynaliśmy „od zera” – mieliśmy kilka maszyn i kilkunastu pracowników i tak przez kolejne 10 lat firma rozrosła się do 600 pracowników. Centrum w Chorzowie przestało być wystarczające ze względu na kwestie typowo organizacyjno-logistyczne. Po pierwsze, nie byliśmy w stanie zatrudniać tam większej liczby pracowników, po drugie, ze względu na ograniczone możliwości dostawy większej ilości prądu, nie mogliśmy wstawić większej ilości maszyn do znakowania produktów. W jednym zdaniu – rośliśmy szybciej, niż wcześniej przewidywaliśmy. Nawet biorąc pod uwagę ówczesny kryzys na rynku, nadal wzrost był większy, niż sądziliśmy. Musieliśmy na to zareagować. Rozważaliśmy różne opcje, finalnie wybór padł właśnie na centrum w Rudzie Śląskiej.

Jakie wyzwania stały przed Wami przy budowie tego zaplecza?
Stephen Gibson: Proces inwestycji był ogromy – zaprojektowaliśmy i wybudowaliśmy centrum logistyczno-magazynowe o całkowitej powierzchni 32 000 m2, z czego 7800 m2 zajmuje sama drukarnia, która oferuje wszystkie metody znakowania. Przeprowadzka obejmowała dwie fazy, we wrześniu częściowo przenieśliśmy oddział chorzowski, a w połowie stycznia br. sfinalizowaliśmy proces przenosin i oficjalnie zamknęliśmy biuro w Chorzowie. Aktualnie mamy 600 pracowników, w listopadzie będzie ich łącznie 1000. To, na co zwracaliśmy szczególną uwagę i co jest bardzo unikalne, to kwestia efektywności pracy na tak dużej powierzchni. Zarówno logistyka magazynu oraz szybkość konfiguracji i ustawienia maszyn ma determinujący wpływ na wydajność całej pracy. W skrócie – już na etapie projektu naszego centrum, założyliśmy, że szybkość i wydajność pracy będzie w przyszłości determinowana nie przez to, jak szybko maszyna znakuje dany produkt, ale jak szybko możemy wykonać cały proces logistyczny tego przedsięwzięcia, mając na uwadze metraż centrum i (rosnącą w przyszłości) liczbę pracowników. Tym samym, ograniczyliśmy pieszy ruch pracowników wprowadzając tzw. non-walking policy i uruchomiliśmy system przenośników taśmowych o łącznej długości 1,6 km. System jest w pełni zautomatyzowany – proces dostarczania produktu z miejsca A do miejsca B jest stale monitorowany, zawsze wiemy, gdzie znajduje się dany produkt i na jakim jest etapie pracy. Inwestycja była znacząca, wymagała dużej ilości czasu, a także dużego nakładu środków finansowych, I to nie tylko na środki trwałe, jak maszyny, ale także systemy operacyjne, informatyczne i wspomniany system automatyzacji produkcji, które pozwalają zarządzać tym ogromnym ośrodkiem. Warto dodać, że nad nadzorem inwestycji w Rudzie pracował nieduży team – niespełna 20 osób – jestem bardzo dumny z tego zespołu i jego pracy nad tym przedsięwzięciem.

Zeszły rok był dla Was wyjątkowy, także ze względu na wyniki finansowe?
S. G.: Dokładnie. Rok 2017 zamknęliśmy znaczącym obrotem, który przekroczył kwotę 100 milionów euro. To sukces, z którego jesteśmy niezwykle dumni.

Wygląda na to ze firma bardzo dynamicznie się rozwija w całej Europie, ogromna inwestycja potwierdza sukces także w Polsce. Jakie znaczenie odgrywa dla MOB Wasz polski oddział?
I. G.: Jako Mid Ocean Brands jesteśmy holenderską firmą, ale z własnej perspektywy mogę powiedzieć, że jesteśmy też… polską firmą. Łącznie MOB ma 900 pracowników, z czego, jak wspomniał Stephen, około 600 z nich pracuje w Polsce – oddział w Rudzie Śląskiej pracuje w systemie trzyzmianowym, 5 dni w tygodniu. Zresztą, jeśli spojrzymy na nasze węgierskie biuro w Budapeszcie – praktycznie 50% procent naszego zespołu to Polacy. W Polsce działają ponadto nasi dwaj Country Managerowie: Paweł Dąbrowski i Robert Wierczyński odpowiedzialni za wszystkie działania handlowe i rozwój MOB w Polsce. W 2018 roku mogę zdefiniować MOB jako polską firmę.

Nowe centrum logistyczno-magazynowe w Rudzie Śląskiej ma 32 000 m kw. całkowitej powierzchni, z czego 7800 m kw. zajmuje sama drukarnia.

Jak oceniacie kondycję polskiego rynku artykułów promocyjnych, również w kontekście innych krajów europejskich?
S. G.: Rynek zmienia się szybko – dotyczy to wszystkich krajów Europy, ale w każdym z państw rynek zmienia się inaczej. Polski rynek jest bardzo optymistyczny i dynamiczny, jest też niezwykle podatnym gruntem dla start-upów i nowych firm na rynku. Rynek dystrybutorów i sprzedawców w Polsce jest relatywnie słabo skonsolidowany, jest kilku kluczowych graczy i wielu drobnych dystrybutorów, i gdy porównamy tę sytuację np. do rynku krajów Beneluxu, czyli Belgii, Holandii i Luksemburga, widać, że tamten rynek jest mocniej ujednolicony w tym względzie. Tendencje branżowe pokazują, że ilość dystrybutorów na rynku będzie spadać – jednak w Polsce jeszcze tego nie widać. To co mnie zaskakuje to nadal stosunkowo mała ilość sprzedaży internetowej w kraju. Podczas gdy na rynku niemieckim czy holenderskim internetowa dystrybucja odpowiada za 20-30% całej sprzedaży artykułów promocyjnych, w Polsce stanowi ona nadal niski odsetek. Oczywiście nie chodzi tu o stronę internetową z produktami – tę posiada większość dystrybutorów, ale o platformy, które umożliwiają przejście całego procesu zakupowego właśnie poprzez Internet. Dziwi to tym bardziej, że sam e-commerce w Polsce na rynku B2C jest na bardzo wysokim poziomie. Na rynku B2B jest już mniejszy, a na naszym – B2B2B – zdecydowanie najmniejszy. Myślę jednak, że gdy tylko dystrybutorzy zorientują się, jak duże profity i zwrot ze sprzedaży internetowej mogą mieć, szybko zainwestują w te narzędzia. Bazując również na doświadczeniach innych krajów, sądzę, że dystrybutorzy w Polsce będą w kolejnych latach bardziej skupiać się, by wyróżnić się na jednym czy dwóch kluczowych segmentach rynku, zamiast starać się „robić wszystko”.

Czy zgadzacie się z twierdzeniem, że dla polskiego klienta cena jest najistotniejszą determinantą?
S. G.: Osobiście uważam to za mit, cena jest bowiem istotnym czynnikiem dla wszystkich. Nie ma w Europie klienta, który bez powodu będzie gotowy zapłacić za produkt np. 10% więcej. A jeśli nie jesteśmy w stanie nadążyć za ceną rynkową, tak naprawdę nie bierzemy udziału w „tej grze”. To co jest wyróżnikiem i sprawia, że klient wybierze od nas, a nie od naszego konkurenta, to nie kwestia ceny, ale obsługi, jaką jako dostawca możemy zaoferować. Tu pojawia się już szereg pytań: „Czy jesteś w stanie wykonać znakowanie? Czy muszę najpierw kupić sam produkt, a potem korzystać z zewnętrznej drukarni. Jeśli drukujesz – jak szybko to robisz? Czy możesz dany produkt sprowadzić z Chin i jak szybko?”. Rzecz jest nie w cenie – ta jest dla wszystkich równie istotna, sęk w tym, co dodatkowo możemy zaproponować. W Polsce widać nadal duży odsetek zewnętrznego zlecania znakowania gadżetów – sprzedawcy pracują od wielu lat z drukarniami i z tego też powodu najczęściej nie pytają i nie wymagają od dostawcy gadżetów usługi znakowania. Ale jeśli spojrzymy na inne kraje Europy – w niektórych nie ma już zewnętrznych podmiotów zajmujących się znakowaniem gadżetów – każdy dostawca oferuje usługę znakowania w standardzie. Zintegrowany proces – dostarczenie gotowego, obrandowanego produktu zmniejsza ryzyko błędów i sprawia, że cały proces jest o wiele szybszy. W Stanach Zjednoczonych nikt nie kupuje artykułów bez znakowania. Tak też będzie tutaj – to kwestia czasu. Wymaga to zmiany nawyków, ale mamy też nadzieję, że dzięki naszej ofercie, sami na te nawyki będziemy wpływać.

Oddział w Rudzie Śląskiej pracuje w systemie trzyzmianowym, 5 dni w tygodniu. W listopadzie ma zatrudniać 1000 pracowników.

Jak określacie pozycję firmy w niedalekiej przyszłości?
S. G.: Utrzymując powyższe, wierzymy, że dystrybutorzy będą bardziej związani z dostawcami w zakresie całościowej obsługi. Chcemy utrzymać aktualny wzrost – wierzymy, że będzie to wzrost organiczny – nasi klienci będą zamawiać więcej – a my będziemy rosnąć razem z nimi. Nie obawiamy się także kryzysu branży, rynek gadżetów reklamowych nie jest aż tak wrażliwy na recesję, a nowa inwestycja pozwoliła nam podnieść pewność siebie w tym kontekście. Mamy zasoby i elastyczność, by nawet w dobie kryzysu sobie poradzić i nadal być konkurencyjnym cenowo (co w czasie recesji jest nawet bardziej istotne). Ostatni kryzys dał nam się we znaki, dużo się z niego nauczyliśmy i teraz jesteśmy przygotowani. Jesteśmy gotowi na przyszłość.

Rozmawiała Katarzyna Lipska-Konieczko

Artykuł ukazał się OOH magazine nr 2/2018. Pobierz wersję online TUTAJ.